Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzyżykami, powykrawanemi z marchwi czy też ziemniaków, i innemi dziwaczne mi insygniami.
— Któż to jest? — spytałem mego przewodnika, — pewnie urzędnik jaki?
— Nie, panie dobrodzieju, to jest szlachcic galicyjski, szlachcic z dziada i pradziada, bene natus, a do tego possessionatus, i to dobrze possessionatus; ale zachciało mu się gwałtem orderu i tytułu barona. Bóg wie, co nie wyrabiał, aby dojść do tego: kłaniał się starostom, fetował u siebie komisarzy, zasługiwał się wszystkim figurom rządowym; powiadają, że nawet sekretnie posyłał szlachetne denuncyacye na swoich sąsiadów, mniej lojalnie usposobionych, — i trzeba nieszczęścia, panie dobrodzieju, że wtedy, kiedy już sądził się bliskim celu swych marzeń, rząd zmienia całkiem politykę; biurokraci dawnego autoramentu idą w «odstawkę», a jeden z najzaciętszych jego wrogów, który podobno nawet był skazany na śmierć za zbrodnię stanu, został powołany na wysoki urząd i dano mu tytuł ekscelencyi. Ten przewrót w polityce przewrócił zupełnie w głowie naszemu szlachcicowi i musiano go oddać do czubków. Cała jego waryacya na tem się ogranicza, że pisze ciągle sekretne denuncyacye o niebezpiecznych knowaniach rewolucyonistów, lepi sobie z chleba albo wydłubuje z gotowych ziemniaków najrozmaitsze ordery, nazywa je po swojemu i obwiesza się niemi, a po każdym takim nowym orderze je-