Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszedł do kancelaryi i zdejmował pęk kluczy z kołka, odezwał się do niego:
— Panie Ski, oprowadzisz pan tego pana po zakładzie i poinformujesz go szczegółowo o każdym pacyencie, tylko tak, jak to pan umiesz, kiedy chcesz. Rozumiesz pan?
— Dobrze, dobrze, panie dyrektorze, służyć będę, ale za małą chwileczkę, bo kucharz, panie... tego... sobaka, drze się jak nieszczęście, że mu omasty brakło do obiadu. Tylko mu wydam i duchem tu będę. Sługa, służka pana dyrektora.
Mówił prędko, trzepiąc wyrazy, jak pytel we młynie, porwał klucze z kołka, skłonił się i wyszedł.
— Będziesz pan miał prawdziwą przyjemność — rzekł do mnie dyrektor — posłuchać tego człowieka, bo to kawałek filozofa i poety, a przytemwymowny, że język mu nie stanie.
— To zapewne dozorca zakładu? — spytałem.
— Nie, panie, to także waryat, niech się pan tem nie przestrasza, bo to waryat nieszkodliwy i będzie panu o wszystkiem mówił jak najrozsądniej, nie zdradzając żadnego zboczenia umysłowego; nie trzeba go tylko zapytywać o przeszłość, o sprawy majątkowe, bo na tym punkcie jest maniakiem i zaraz zaczyna pleść od rzeczy.Gdybyśmy go stąd puścili, pewnieby wszystkie koszary chciał podpalić, wszystkie odwachy wy wracać, bo ma urazę do rządu, że mu bajeczne