Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wytłumaczyć nie umiał; bo najprzód Juliusz, który przed kilku dniami jeszcze wypierał się przed nim serdecznej skłonności do Waleryi, okazywał jej teraz tyle uczucia, i to w tak wyraźny sposób, tak jawnie, że robiło to wrażenie, jakby już był narzeczonym; również i Walerya nie kryła się ze swoją wzajemnością dla niego: w każdem jej słowie, w każdem spojrzeniu, które zwracała na niego, a zwracała teraz bardzo często, znać było, jak jej miłym jest widok jego, jaką czuje dla niego wdzięczność za okazywaną jej życzliwość, za takie troskliwe zajmowanie się Jej osobą. A jednak, mimo to, nie widać było wesołości na jej twarzy; wydawała się Romanowi jakoś smutną, zamyśloną, parę razy nawet zastał ją płaczącą, choć, spostrzegłszy go wchodzącego starała się ukryć to przed nim, a pytana o powód zmartwienia, wydajdywała zawsze takie jakieś błahe i nieprawdopodobne przyczyny, że trudno mu było w nie uwierzyć. Juliusz także nie miał miny szczęśliwego narzeczonego: w stosunku jego do Waleryi przeważała jakaś smutna, poważna tkliwość; robił wrażenie człowieka, który dogląda chorego i troskliwie, na palcach, ostrożnie chodzi koło niego, jakby się obawiał czemś go urazić, dotknąć, a chciał go pocieszać i uspokajać. Wydawało mu się to wszystko bardzo jakoś dziwnem i zagadkowem.Zapytywał się parę razy żony, co to wszystko ma znaczyć? ale i ona tak niejasno mu się tłu-