Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tańczącą, spojrzał na nią i, nie zatrzymując się, poszedł dalej. Dobrzeby zrobił, żeby ignorował takie zajście, bo szkodaby było takiego ładnego i dystyngowanego kawalera, żeby się zaawanturował dla jakiejś tam szwaczki.
W czasie kiedy galerya tak zajmowała się Juliuszem, który był dla niej poniekąd bohaterem wieczoru, on, przeciskając się przez gęste szeregi tych, co przypatrywali się tańczącym, kogoś szukał niespokojnie oczyma. Patrząc dokoła, spostrzegł rzeczywiście doktorową między tańcującymi i odwrócił się od niej z pogardą i oburzeniem, bo nie mógł patrzeć spokojnie, że ta kobieta bawiła się w najlepsze, kiedy Walerya z jej powodu łzy wylewała w tej chwili. Zacisnął zęby i poszedł dalej. Przy drzwiach, prowadzących do bufetu, ktoś zatrzymał go za rękę. Juliusz podniósł głowę i zobaczył Seweryna.
— A, to ty — rzekł takim tonem, jakby go się chciał pozbyć coprędzej.
— Szukasz kogo? — spytał Seweryn.
— Tak.
— Masz takie oczy w tej chwili, że nie trudno ci w nich wyczytać, że wkrótce będziesz potrzebować sekundantów.
— Być może.
— Postarałem ci się o jednego, na drugiego ja ci służę.
Juliusz spojrzał na niego z wdzięcznością i uścisnął mu rękę.