Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

posłuszną, jak dziecko, szła za nim, jak automat bezmyślny, ścierpnięta cała cierpieniem. Dopiero kiedy dorożka ruszyła z miejsca, kiedy czuła, jak z każdym obrotem kół oddalała się coraz więcej od tych miejsc, gdzie ją tak zhańbiono, Odetchnęła swobodniej, wzięła w milczeniu rękę Juliusza uścisnęła ją na znak podzięki, i nie puszczała jej aż do mieszkania. Trzymała się go jak rozbitek deski, która mu życie ocala.
W domu jeszcze nie spali, ani matka, ani dzieci. Małe dziewczynki, siedząc koło lampy, bawiły się odbijankami, które wytłaczały na pudełkach od zapałek; Joasia szyła dla lalki nową sukienkę; Julcia przeglądała dzienniki mód, a matka robiła pończochę, jak zwykle, wspominając o balujących, jak się tam bawią, co teraz tańczą, kiedy wrócą. Poczciwa staruszka myślą chociaż towarzyszyła dzieciom na zabawie i cieszyło ją, że się rozerwą trochę, a duma matczyna podszeptywała jej w sekrecie, jaką Walercia zrobi furorę, jak się podobać będzie.
Naraz marzenia te przerwał jej jakiś ruch na schodach; słychać było chód kilku osób, które zatrzymały się koło ich drzwi. Któżby to mógł być o tej porze? Ani jej przez myśl nie przeszło, żeby jej dzieci. Dopiero szarpnięcie dzwonka zbudziło w niej jakieś złe przeczucie; zdawało się, że ją ktoś za serce szarpnął. Julcia pobiegła Co tchu otworzyć i ze zdziwieniem ujrzała Walerkę, wchodzącą z Juliuszem i Mulińskimi. Bie-