Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! domyślam się — szepnęła, chwytając się ręką za głowę, w której w tej chwili uczuła ogień straszny i zamęt. Zaćmiło się jej nagle w oczach, siły ją opuściły i nieprzytomna osunęła się na ziemię.
Juliusz rzucił się przerażony na ratunek, podniósł ją prędko z ziemi i z pomocą kilku panów zaniósł do garderoby. Zaczęto ją trzeźwić środkami, jakie były pod ręką — wodą kolońską, studzienną... Niezadługo zjawił się jakiś doktor, kazał garderobianej co prędzej rozsznurować zemdlałą, wyprosiwszy pierwej mężczyzn z pokoju i przymknąwszy drzwi, prowadzące do sali balowej. Został tylko Juliusz, bo nie chciał w tej chwili odstępować jej choćby na minutę! nie zważał na żadne względy, nic go nie obchodziło, jak to ludzie będą uważać, co powiedzą, szło mu tylko o nią.
— Doktorze, na Boga, ratuj ją! — mówił, wpatrując się z przestrachem w jej twarz gipsowej bladości, zesztywniałą i zimną — mów pan, co jej jest?
— Uspokój się pan, proste zemdlenie; to przejdzie — i począł nacierać jej skronie. Juliusza oczy niespokojne szły w ślad za ruchem ręki doktora; chwile wyczekiwania wydawały mu się długiemi, jak wieczność. Nagle zadrżał z radości, bo chora odetchnęła ciężko, powieki jej zadrgały, a na usta poczęły występować niewyraźne kolory. Zdawało mu się, że to