Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kieliszków wina; bo jestem weredyk i żyję między ludźmi prostymi, którzy nie umieją i nie lubią w bawełnę obwijać tego, co myślą.
— Ale dosyć o tem — rzekł, machnąwszy pogardliwie ręką — bo to mnie tylko rozdrażnia i wprawia w zły humor. Mówmy o czem weselszem, co lepiej odpowiada mojemu dzisiejszemu usposobieniu, naprzykład o twojej Waleryi. No, no, nie rób takich zdziwionych oczu i naiwnej miny; widzę ja dobrze, co się święci; przechodziłem przecież przez to samo, tak samo lubiłem, jak ty, spędzać wieczory w ich domu, wpatrywać się w moją Julcię, jak ty dzisiaj Waleryą ścigasz zakochanemi oczyma.
— Ależ zaręczam ci...
— Nie zaręczaj, bo ci nie wierzę. Przecież nie bywasz dla matki staruszki. O chęć bałamucenia mojej żony albo Mulińskiej także cię posądzać nie mogę; no, więc dla kogóżbyś przychodził tak często, jak nie dla W aleryi? Kochasz się, bratku — mówił, klepiąc go poufale po ramieniu — no a skoro się kochasz, to da Bóg może niezadługo zostaniemy szwagrami, z czego się mocno cieszę, bo cię znam, jako zacnego chłopca.
Juliuszowi aż się gorąco zrobiło, gdy usłyszał, co Roman mówił. Przeląkł się, widząc, jak daleko zaszły rzeczy, skoro go o małżeńskie zamiary posądzano. Należało mu co prędzej wycofać się z tej fałszywej pozycyi, i obiecywał so-