Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bolek. — No, no, nie irytuj się, odchodzę już. A pamiętaj, że co tancbuda Skoczkowskiego, to nie bal publiczny; tam nie można się afiszować ze skłonnościami do szwaczek.
To powiedziawszy, wyszedł prędko, zatrzasnąwszy drzwi za sobą. Juliusz, wzburzony, zrobił ruch taki, jakby chciał biedz za nim; ale się zatrzymał, a po chwili siadł, a raczej upadł na krzesło, jakby złamany, zgnębiony. Czuł, że się zaplątał fatalnie, i nie wiedział, jak się wywikłać i z tej sprawy. Uczciwość pchała go do walki z głupotą i przesądem, radziła mu stanąć po stronie Waleryi i bronić jej do ostatniego, bo on, nie kto inny, namawiał ją do pójścia na bal; a z drugiej strony nie miał od wagi wystąpić publicznie, jako rycerz i obrońca kobiety, która była tylko krawcową. Obawiał się, że takie wystąpienie nietylko może go ośmieszyć, ale także obudzić nieuzasadnione pretensye, jeżeli nie w Waleryi, to w jej rodzinie. Nie staje się przecież tak żarliwie w obronie honoru kobiety, całkiem nam obojętnej; tylko starający się o jej rękę byłby uprawniony do podobnego kroku, a on przecież tego zamiaru nie miał. Zresztą któż mu zaręczy, że Walerya będzie zadowolnioną z tego, że prawie siłą pięści wprowadzi ją na salę balową? że z tego powodu nie wyniknie jakaś awantura? Cóż jej z tego przyjdzie, że będzie bronił jej honoru? Dla kobiety uczciwej najlepszą obroną jest — nie potrzebować