Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokrewieństwo i że znali się oboje od dziecka, wydawała mu się to arcyzdrożną rzeczą, żeby młoda panienka miała tyle śmiałości do mężczyzny. A był to mężczyzna w całem tego słowa znaczeniu, bo choć nie miał nad dwadzieścia kilka lat, ale okazały wzrost, herkulesowa — postawa, robiły go o wiele starszym.Twarz miał rumianą, zdrową, ogorzałą od słońca, na której rozsiadł się prawdziwie szlachecki wąs, płowego koloru, a dłonie takie szerokie i silne, że gdy podczas przedstawienia uścisnął rękę Kazimierza, ten aż się skrzywił z bólu. Był przytem rozmowny, cały wieczór bawił towarzystwo opowiadaniem różnych dykteryjek szlacheckich i wypadków jarmarcznych, a opowiadanie przeplatał śmiechem głośnym, rubasznym, który Jadwigę drażnił w wysokim stopniu i dziwiła się w duszy, jak ojciec i matka mogą znajdować przyjemność w słuchaniu płaskich konceptów i trywialnych anegdot. Kazimierz równie dziwił się, że one Zosię tak zajmowały. Wesołe dziewczę chichotało co chwila, a choć podczas tego rumiane jej usteczka rozchylając się, odsłaniały dwa szeregi białych, równiutkich, zdrowych ząbków, a na pulchnej buzi tworzyły się dwa wdzięczne, powabne dołeczki, Kazimierz nie zachwycał się nimi i od czasu do czasu, ruszaniem ramion lub pogardliwym uśmiechem telegrafował Jadwini swoje niezadowolenie. Oboje