Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się z Jadwinią w pokoju, spytała jej z całą naiwnością:
— Moja kochana, jak ty możesz słuchać takich nudnych rzeczy? chyba, że to robisz z grzeczności dla niego.
— Nie przymuszałabym się z grzeczności tylko, gdyby mnie to nie zajmowało — odrzekła Jadwinia.
I zaczęła, jak z katedry, wykładać Zosi o potrzebie wyższego wykształcenia kobiet, wykazywała jej różnicę między ulotne mi tworami fantazyi a ścisła wiedzą, a Zosia miała taką minkę, jak nieraz w klasztorze, gdy poważna matka ksieni dawała jej napomnienia, to jest wyczekiwała niecierpliwie, kiedy się to wszystko skończy. Jadwiga jednak, wpadłszy na ulubiony temat, nie byłaby może tak prędko skończyła, gdyby nie to, że w tej chwili jakby na szczęście Zosi, ktoś zajechał przed ganek.
— Bolek — zawołała ucieszona i wybiegła na ganek powitać przybyłego, który z kawalerską fantazyą zajechawszy przed dom, osadził na miejscu rozbrykane, galopujące konie i rzuciwszy potem cugle służącemu, siedzącemu z tyłu, zeskoczył zręcznie i począł się witać z kuzynką. Powitanie było tak serdeczne, takie poufałe, że Kazimierz, który właśnie wychodził z ogrodu i był świadkiem tego, znalazł je za zbyt poufałe i nieprzyzwoite. Nawet później kiedy mu pan Kajetan wytłumaczył, że to blizkie