Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzebnemi mu do życia, że z prawdziwym żalem rozstawał się z niemi.
— Wracając do domu, dziwnie jakoś uszczęśliwiony, rozmyślał przez drogę nad tem, jak odmiennem było uczucie, z jakiem wchodził do mieszkania Waleryi, od tego, jakiego teraz doznawał. Ta przemiana uczuć sprawiła mu jakieś błogie zadowolnienie. Nie był on bowiem z gruntu zły, ani zepsuty; z domu wyniósł moralne i piękne zasady, a lubo hulaszcze życie w gronie lekkiej młodzieży zagłuszyło trochę szlachetne poglądy i rozbudziło brzydkie namiętności, jeden wieczór, jeden krótki pobyt w uczciwej rodzinie wystarczył, aby to, co szlachetnego drzemało w jego duszy, obudziło się znowu. Czuł się dzisiaj lepszym, czystszym i dziwna pogoda panowała w jego myślach. Tak mu było jakoś lekko, wesoło, jakby mu kto przypiął skrzydła do ramion.
Na jednej z ulic, usłyszał gwarne towarzystwo męzkie, idące z cukierni. Zdawało mu się, że, między głosami, które go dochodziły, usłyszał dyszkantowy głosik Bolka i chrypliwy bas Edwarda. Co tchu skręcił w inną stronę, aby się z nimi nie spotkać. Zdawało mu się, że zbrudziliby mu i zamącili te pogodne myśli, z jakiemi wracał do siebie. Bał się uronić choćby cząsteczkę owego miłego uczucia, jakiego doznawał w tej chwili, i chciał je nienaruszone donieść do domu, jak zapaloną gromnicę z kościoła,