Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wychodzisz?
— Tak, — odrzekł kwaśno Juliusz, niezadowolony z wizyty, która nigdy nie mogła wypaść bardziej nie w porę. — Wychodzę, mam pilny interes.
— Odprowadzę cię. Możemy i przez drogę pogadać.
Juliusz nie życzył sobie odprowadzenia; nie chciał, aby wiedziano, gdzie idzie. Tem więcej bał się, aby się Bolek o tem nie dowiedział, — bo go znał, jako paplę. Położył więc kapelusz i rzekł:
— Mam jeszcze kilka minut czasu. O cóż chodzi?
— Przyszedłem w kwestyi tego zaproszenia na bal, któregoś zażądał dziś w komitecie dla jakiegoś Mulińskiego.
— Więc cóż?
— To podobno introligator?
— Tak, i właściciel sklepu.
— Sklepiku z papierami, poprostu kramarz.Zmiłuj się, takiego przecież niepodobna puszczać na bal.
— Dlaczego? Jeżeli człowiek uczciwy, pracowity.
— E! jak widzę, zaczynasz chorować na demokratę.
— Czy to co złego?
Mój kochany, nie będę się z tobą spierał o kwestye socyalne. Mnie to za mało obchodzi,