Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wysyłała służąca z limoniadą dla dam. — Melanko, proszę cię, ten pan prosi cię do kadryla.
Dama zrobiła ukłon według wszelkich reguł chereograficznych, o ile jej na to tusza pozwalała i rzekła z powagą:
— Z całą przyjemnością.
Franuś trącił łokciem Seweryna, pokazując mu ze złośliwym uśmiechem na panią Skoczkowską i szepnął:
— A to go ubrali w tancerkę!
— To szczęście, że nie będzie z nią tańczył wirowych tańców, boby sobie musiał ręce nadsztukować, aby objąć taką peryferyą.
W czasie, gdy towarzysze Julka w ten sposób rozmawiali, panna, którą zaprosił do kadryla, po jego odejściu, nachyliwszy się do matki staruszki, mówiła:
— Czyżby to był z tych Nabielowskich, mamo, których znaliśmy?
— Ależ ten, ten, niewątpliwie, poznałam od razu, wykapana matka, to on, Julek.
— Ciekawam, czy on nas też poznał?
— Wątpię bardzo, to już tyle lat, jak wynieśliśmy się z tamtych stron.
— Więc to ten, z którym bawiliśmy się, będąc dziećmi?
— Tak, tak — mówiła staruszka, ożywiona i rozmarzona trochę wspomnieniami dawnych lat. — Jego siostra musiała już wyjść za mąż,