Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gotówbym zacząć od a, b, c, żeby można brać od nich lekcye.
— Tylko zanadto eteryczne. Ja wolę coś masywnego, jak naprzykład te trzy, co się dzielą pomarańczą. Mają w sobie coś Rubensowskiego, przypominają trzy boginie w lasku Idy.
— Które pewnie znalazły już jakiegoś Parysa, co im, zamiast jabłka, ofiarował pomarańczę.
— Wiecie, panowie, że im więcej się rozpatruję, tem więcej odkrywam tu piękności.
— A co? nie mówiłem wam, że się pysznie zabawicie.
— Żeby tylko muzyka zagrała; ja sobie już upatrzyłem tancerkę.
— A któż jest ta, co teraz wchodzi? — spytał Julek dotąd milczący.
— Która? gdzie? — Ta w błękitnej sukni, z tą staruszką w okularach.
— Prawda, że śliczna! co za cera przezroczysta! jakie oczy! prawie fijołkowe. Julek ma dobre oko; któż to taki?
— Dalibóg, że nie wiem. Chyba nie była zeszłym razem, bo z pewnością byłbym ją zauważył.
— Z pewnością nie była — potwierdził Bolek.
— Jaki wzrost wspaniały! jakie ruchy maje-