Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panowie powiedzieli, gdyby kto do ich towarzystwa przyszedł o tak późnej porze?
— U nich to nie zapóźno wcale, bo oni z nocy dzień sobie robią. To po hrabsku.
— Ale my nie hrabiowie i nie powinniśmy zezwalać na to, żeby byle kto wchodził w nasze towarzystwo, kiedy mu się podoba. Jak chcą przychodzić, to niech przychodzą wtedy, jak wszyscy.
— Czekajcie, niechno mi ten śpiczak przysiędzie się do Amelci, jak zeszłym razem, to mu palnę takie paternoster, że mu aż w pięty pójdzie.
— Tego chudego, to znam dobrze: pański pieczeniarz, żyje jak hrabia, a długów nie płaci.U nas już mu nie kredytują.
— A ten drugi zawsze jeździ koleją za gratisowemi biletami.
— Furfanty! fircyki! — mruknął nizki brunet z krzaczastemi brwiami, zaciskając pięści i patrząc ponuro w stronę, gdzie stało gronko pozłacanej młodzieży, rozglądające się w towarzystwie — szczególniej między płcią piękną.Edward wysunąwszy się naprzód, dawał wyjaśnienia, ubarwione dowcipem i złośliwością.
— Ta różowa z pieprzykiem na szyi, to primadonna tutejszych zebrań.
— Kiedy nie ładna.
— Ale poważna. Papa ma szynk i kamienicę na Kleparzu, to też panna jest przedmiotem