Przejdź do zawartości

Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawił grzeczności; a na ulicy, jak mnie spotkał wczoraj, to udał, że mnie nie widzi. Błazen jakiś! nie potrzebuję takich znajomości“ “
— Dobrze, że ci panowie przyszli — mówiła inna — zabawa się trochę ożywi, bo dotąd szła lelum po lelum, od siedmiu boleści, od ósmego smutku. Ta nasza młodzież, to jak Bozię ko cham, do niczego. Niema to, jak akademiki.
Dwie jakieś w zielonych, tarlatanowych sukienkach, trzymając się pod ręce i chodząc po sali, robiły sobie zwierzenia. I
— Wiesz ty, że ten garbusek, to już od dwóch miesięcy chodzi za mną.
— I przed naszym magazynem widuję go nie raz. Niby to ogląda wystawy, a właściwie na nas zerka przez szyby. Amator kwaśnych jabłek.
— Nie dałabym trzech groszy, że on tu dla nas tylko przyszedł.
— Szkoda, że garbusek.
— Ale ma bardzo pańską powierzchowność.Patrzno, co — to za brylant ma w pierścionku! jak się błyszczy z daleka! jaki ma ogień! to mi brylant!
— I spinki także brylantowe.
— Musi być bogaty.
O Sewerynie znowu w innej gromadce robiono uwagi:
— Ten z czarną brodą, to musi być jakiś hrabia, bo go słyszałam, jak mówił po francuzku