Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmęczenia twarzami, falującemi szybkim oddechem piersiami, przechadzały się po sali, chłodząc się wachlarzami, lub siedziały pod ścianami obok swoich matek, ciotek i innych opiekunek.
Wyjście naszych gości poruszyło całe towarzystwo. Jak wiatrem kołysane kwiaty, nachylały się główki ku sobie i ciche szepty przelatywały z ucha do ucha, podając sobie wieści i uwagi o przybyłych.
— To ten brunet łysy, co był zeszłej soboty — szepnęła jedna.
— To ten sam blondynek, co mnie dwa razy wybrał do mazura. Bardzo miły kawaler.Mówił mi, że ma rodziców w królestwie i zapisał się na uniwersytet; ale tylko tak, dla przyjemności — opowiadała swoim towarzyszkom rezolutna szatynka, żywo przytem gestykulując, i rzucała zalotne spojrzenia pod adresem owego blondynka, oczekując jego ukłonu i zbliżenia się.
— Adelciu — odezwała się znowu inna w drugim końcu sali, do swej towarzyszki — widzisz ty, jak ten blondynek goni cię oczyma... o! o! — posunął się w tę stronę... pewnie chce cię zaangażować.
— Obejdzie się — odrzekła towarzyszka, Wydymając lekceważąco wargi i potrząsając ramionami — obejdzie się cygańskie wesele bez marcypanu. Nie lubię takich gagatków. Tutaj latał za mną, jak kot z pęcherzem, nadskakiwał,