Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc panowie, proszę mnie nie skompromitować złem zachowaniem się, bo ja biorę za was odpowiedzialność — rzekł Edward pół seryo, pół żartem i otworzył drzwi, za które mi słychać było fortepian i skrzypce, wygrywające skoczną polkę.
W przedpokoju, do którego zapakowali się przybyli, wisiało dużo futer, płaszczów, paletotów, szalów, chustek, kapeluszy. Dołem pod ścianą czerniły się kalosze najrozmaitszej formy i wielkości. Pomiędzy kupą szalów, które się nie pomieściły na kołkach, drzemała stara służąca w sąsiedztwie naftowej lampki, która także była w drzemiącem usposobieniu..Drzwi do saloniku były nieco uchylone, a przez ten wązki otwór widać było przebiegające pary i czuć ciepłe duszne powietrze, przesiąkłe zapachem kwiatów, perfum, pomady i potu.
Niebawem wybiegł do przedpokoju jakiś chudy, zwiędły i już szpakowaty jegomość, lekki, jak konik polny we fraku i białym krawacie i zgrabnemi ukłonami począł witać przybyłych w ogólności, a pana Edwarda w szczególności.
— No, panie Skoczkowski, przyprowadziłem panu gości.
— Mocno obowiązany — odrzekł gospodarz, dając głową nurka, co miało znaczyć głęboki ukłon .
— Tylko czy nie zapoźno przychodzimy?
— O! dla takich gości salon mój zawsze