Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tnych słabościach, na ucho, z ubolewaniem, i pobłażliwością.
— Mówisz o niej tak, jakbyś miał do niej coś na wątróbce. Przyznaj się. Pewnie okazała się dla ciebie mniej łaskawą? co?
— Nigdy nie należałem do starających się o nią, nie jestem motylem.
— Ty nie motyl! albo to prawda? Znam cię przecież, że lubisz się uganiać za... kwiatkami.
— Ale nie jak motyl, tylko jak pszczoła, która ma żądło. Otóż i jesteśmy na miejscu.
Fiakry zatrzymały się przed wysoką kamienicą, w której na trzeciem piętrze widać było światło w kilku oknach. Edward wyskoczył pierwszy i zadzwonił.
— Tylko panowie — odezwał się do wysiadujących — proszę zachować się przyzwoicie, bo tam będą damy dystyngowane, same szwaczki i magazynierki. Nie macie się z czego śmiać; to klasa najdrażliwsza, mająca pretensye wygórowane i trzeba z niemi bardzo ostrożnie, bo te dzikie różyczki mają duże ciernie.
— Powiedz raczej igieł, a będzie trafniejsze porównanie.
— Niedawno jednego młodzieńca wyproszono tutaj z towarzystwa, że śmiał którejś z tych pań powiedzieć żartem: damo! Wzięła to za grubą obrazę
— Może i nie bez racyi — zauważył półgłosem Seweryn.