Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieszkania wdowy i doszedłszy do drzwi namyślał się chwilę czy wejść czy nie wejść. W ostatniej chwili zabrakło mu odwagi. Gdy wtem doleciał do jego uszów wesoły śmiech i odgłos pocałunków. Uszom własnym nie wierzył, podniósł oczy na numer drzwi, czy się przypadkiem nie pomylił, tak mu się to nieprawdopodobnem wydawało, bo przecież przed godziną zostawił ją tonącą we łzach, zrozpaczoną. To chyba nie ona — pomyślał sobie, i dla przekonania się otworzył nagle drzwi i zobaczył pulchną wdówkę w negliżyku, w tym negliżyku, w którym jej tak było do twarzy, spoczywającą w objęciach jakiegoś nieznajomego mężczyzny nawpół rozebranego. Gdy zobaczyła pana Hipolita krzyknęła i odskoczyła coprędzej od owego mężczyzny, udając że przemocą wyrwała się z jego objęć; ale ten manewr nie udał się, Hipolit zrozumiał wszystko i już on nie potrzebował się teraz usprawiedliwiać. Trzasnął pogardliwie drzwiami j pobiegł tam, gdzie go czekała czysta, cicha radość i szczęście prawdziwe.
W godzinę potem w mieszkaniu starego nauczyciela muzyki Hipolit i Lucynka siedzieli razem przy fortepianie; nuty wprawdzie rozłożone, ale nie grali, zapomnieli w tej chwili nie tylko o muzyce, ale o całym świecie; siedzieli trzymając się za ręce — on trochę nieśmiały i zawstydzony, bo nie czuł się jeszcze godnym tego szczęścia, jakie spadło na niego tak niespodzie-