Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie. patrząc na niego surowym wzrokiem i kiwając głową rzekła:
— Czy się to godzi, czy się to godzi tak robić, panie konsyliarzu.
— Co takiego? — spytał zdziwiony, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
— To panienka już nie zasłużyła sobie, żebyś pan po tym egzaminie przyszedł chociaż powiedzieć jej: Bóg zapłać.
— Nie miałem czasu być wczoraj u was, a dziś jak widzi Kasia, jadę.
Nie uważała na jego usprawiedliwienie i mówiła dalej.
— A komu to pan konsyliarz ma do zawdzięczenia, że wyszedł na człowieka, jeżeli nie jej, kto panu dawał na edukacyę, na książki, na egzamin.
— A Kasia zkąd wie o tem? — spytał żywo.
— Jak nie mam wiedzieć, skoro ja to wszystko nosiłam na pocztę własnemi rękami.
Chwycił ją za rękę i wpatrując się w nią z przerażeniem i badawczo, jakby chciał zajrzeć jej do dna duszy, — zawołał: —
— Co Kasia mówi? jakto? więc to panna Lucyna, nie tamta? Ależ to byłoby okropne, potworne.
Ostatnie słowa adresował w myśli do pięknej wdówki, bo nie dalej jak wczoraj, kiedy zaklinał ją, aby mu się przyznała, czy to ona była