Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A cóżbym ja od ciebie chciała — odrzekła z udaną pokorą, stulając ramiona — nic.
— Jakto nic, kiedy od kilku dni łazisz ze zwieszonym nosem, że sobie go mało nogami nie przystępujesz, wzdychasz po wszystkich kątach, jak duch na pokucie.
— A cóż ciebie to obchodzi?
—Jakże nie ma obchodzić, u stu dyabłów, kiedy mi stroicie takie miny, że człowiekowi życie obmierzło w domu. Niechże wiem przynajmniej; o co wam chodzi?.
Pani Kajetanowa nie dała sobie dwa razy powtórzyć pytania i, korzystając ze szczęśliwej sposobności, nagadała mu tyle pochwalnych rzeczy o wybranym przez córkę konkurencie, o jego uczoności, moralnem prowadzeniu się, zacności charakteru, że nieledwie wynikało z tego, że powinien Bogu dziękować, iż mu takiego zięcia nadarzył.
Pan Kajetan słuchał cierpliwie przedługiej perory jejmości, wolał już to, niż uporczywe jej przedtem milczenie; kiedy skończyła, machnął ręką i rzekł:
— Ha, widzę, że i tobie już oboje w głowie przewrócili. Pal was licho, róbcie, co wam się podoba, jak sobie pościelecie, tak się wyśpicie.
— Więc zezwalasz? — zawołała ucieszona.
— Niechno pierwej kawaler pozdaje egzamina, potem pogadamy. Tylko radzę ci matko,