Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jemu dostawały. Ile razy Kasia upiekła jaki smaczny placuszek albo babkę albo leguminkę jaką, zawsze porządną porcyę z tego zawijano w papier i posyłano panu akademikowi niby dla spróbowania. Poczciwe niewiasty nie poprzestawały na tych drobiazgowych oznakach swojej troskliwości; myślały one nad czemś ważniejszem i nieraz odbywały ze sobą jakieś tajne narady, konszachty, których rezultat był taki, że jednego dnia pan Hipolit odebrał pocztą list z pięcioma pieczęciami, w którym znajdowało się trzysta reńskich i dopisek bezimienny tej treści: Pożyczka na czas nieograniczony dla dokończenia medycyny.
Pan Hipolit, odebrawszy w tak tajemniczy sposób zapomogę, długo łamał sobie głowę, ktoby mógł być owym nieznajomym dobroczyńcą. Ani na chwilę nie przyszło mu na myśl, żeby to mogła być Lucynka, raz dla tego, że był pewnym, iż nie wiedziała o tem, że porzucił medycynę, bo przez wstyd nie przyznał się przed nią do tego, a powtóre że nie przypuszczał, aby ona, utrzymująca się sama z lekcyj, mogła zdobyć się na taką sumkę. Prędzej podejrzewał o to swoją sąsiadkę, jakąś wdówkę, która mieszkała obok niego a która często, spotykając go czy to na schodach, czy na ulicy obrzucała go tak zalotnemi spojrzeniami, że mu się aż gorąco robiło od tego. Pulchna ta wdówka miała tą samą obsługaczkę, co on; miała także