Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cya, nic więcéj. Również wyjaśniła mu się owa nocna scena w karczmie za miastem. Ten drugi, starszy żyd, był zapewne ojcem Amelii i jechali do niéj.
Rozwiązanie to, tak proste, sprawiło, że żydóweczka, którą imaginacya jego ubrała w urok tajemniczości, straciła teraz wiele w jego oczach. Nie mógł zaprzeczyć jéj piękności; ale piękność ta nie miała już dla niego tego interesu, co przedtém. Patrzał na nią, jak na piękny obrazek, ze spokojem i chłodno.
Ale zaszła jedna okoliczność, która zmieniła to usposobienie. Matka jego zachorowała nagle, niebezpiecznie. Był to rodzaj uderzenia apoplektycznego, który sprowadził chorobę mózgową. Leczenie było trudne i wymagało nadzwyczajnéj troskliwości i opieki. Jan z ojcem robili, co mogli; pomimo to, nie dali-by sobie rady, gdyby im nie była przyszła w pomoc Amelia. Rodzona córka nie mogła-by z większém poświęceniem pielęgnować choréj. Bezsenne noce trawiła przy jéj łóżku, odmieniając co chwila zimne okłady na głowę, podając lekarstwa, uspokajając rzucającą się w gorączkowych majaczeniach. W chwilach, kiedy mężczyźni tracili głowy, ona, na pozór wątła dziewczyna, okazywała dziwną przytomność umysłu i umiała sobie radzić w krytycznych wypadkach; i wtedy, kiedy oni upadali ze znużenia i bezsenności, sama jedna czuwała przy choréj. Jan z uwielbieniem i podziwieniem patrzał