Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, jakaś krewna. Wtedy jednak nie wiedziałam jeszcze o tém, i ja także myślałam, że to matka, a widząc jéj obojętne, a nawet niechętne zachowanie się względem mnie, nie śpieszyłam się z następnemi odwiedzinami. Gdy wtém jednego dnia żydóweczka przyszła do mego mieszkania, prowadząc z sobą jakiegoś żyda, którego mi przedstawiła jako ojca. Był to mężczyzna wcale okazały, wyglądał więcéj na zamożnego mieszczanina, niż na żyda, a nawet mówił wcale nieźle po polsku. Podziękował mi za pomoc, jakiéj udzieliliśmy jego córce, i prosił, czy nie pozwoliła-bym, aby córka jego mogła czasem przychodzić do mnie. Domyśliłam się, że prośba ta pochodziła właściwie od córki, bo kiedy ojciec mówił mi o tém, to biedne dziewczątko patrzało na mnie tak błagalnie, a zarazem z taką trwogą, abym nie odmówiła, że w istocie nie miałam serca odmówić.
— To zapewne będzie ta sama — odezwał się Jan, ciągłe udając, jakoby całkiem nie znał żydóweczki, o któréj była mowa — o któréj mi mówiła panna Aniela, że ma się przechrzcić.
— Tak mówią. Powiadają nawet, że ojciec jéj dlatego wywiózł ją tutaj, i ta wiadomość o tyle udobruchała mieszczan, że pozwalają żydówkom mieszkać spokojnie; ale ze mną ojciec nic nie mówił o tém wyraźnie.
— Bardzo słusznie — wtrącił stary Leszczyc — zostawił to widać do woli córki. W takich rzeczach niéma przymusu.