Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go poranka, nazajutrz po swém przybyciu z Wiednia. Rysy były wprawdzie te same; ale jeżeli tamta, w fantastycznym, wschodnim stroju, z rozpuszczonemi włosami, ożywioną twarzą i błyszczącemi ogniem oczyma, wyglądała jak jaka bohaterka z wschodniego poematu Tomasza Moora, lub obrazu Murilla, to ta, którą teraz miał przed sobą, w skromném ubraniu, gładko przyczesanych włosach, z twarzą spokojną, skromném i łagodném spojrzeniem, przypominała wykończone z drobiazgową dokładnością i czystością mieszczańskie portrety Holbeina. Oczy jéj wyrażały także zdumienie na widok Jana. Oboje byli zakłopotani tém spotkaniem i nie wiedzieli, co mówić.
Wybawiła ich z tego kłopotu matka Jana, która, wskazując na syna, rzekła do siedzącéj:
— Patrz, Malciu, to właśnie mój syn, o którym ci mówiłam.
Żydóweczka skinęła głową nieśmiało i wnet twarz, oblaną silnym rumieńcem, pochyliła nad robotą.
Jan, po tém powitaniu, nie wiedział, co daléj mówić. Nie mógł sobie wytłómaczyć stosunku matki z tą zagadkową dziewczyną, ani bytności jéj tutaj. Byłaż to najemna robotnica, czy téż znajoma? Nie wiedział, jak się zachować ma względem niéj, i czuł się skrępowanym jéj obecnością. Pogadał z matką kilka słów, pokręcił się roztargniony po pokoju, potém zdjął z gwoździa klucz od swego mieszkania i wy-