Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo... bo widzisz, lubię spokój, ciche życie. Zresztą matka życzyła sobie tego. Ona nie lubi wielkiego miasta. My nie mamy dużych potrzeb, przestajemy na małém i czujemy się zadowoleni.
Tłómaczenie takie nie przekonało wcale Jana. Była w niém pewna niejasność; ojciec wikłał się w odpowiedzi, i Jan domyślał się, że nie mówił mu całéj prawdy. Być może, iż staruszek nie śmiał przyznać się szczerze wobec syna, że i on w mizantropijném usposobieniu postąpił sobie, jak aptekarz, dał za wygraną światu i usunął się na bok. Utwierdziło go w tém mniemaniu i to, że ojciec tak niechętnie mówił o tém, co się tyczyło przeszłości jego. Ile razy Jan rozpoczął rozmowę o Lwowie, gdzie, jak wiedział, rodzice jego dłuższy czas przebywali, to i ojciec, i matka dawali mu niejasne, ogólnikowe odpowiedzi i skręcali rozmowę na inny przedmiot. Nie mógł wątpić, że jakiś bolesny zawód, lub dotkliwe przykrości spadły tam na rodziców, gdy tak niechętnie wspominają te czasy. Być może, iż to skłoniło ich do usunięcia się w ten cichy zakąt, gdzie uspokoili się trochę, zapomnieli, przeboleli i zaczęli kosztować szczęścia. Nie śmiał więc pytaniami drażnić zabliźnionéj rany, i nie badał ojca daléj w tym względzie, ani rozpoczynał już tego wieczora rozmowy o aptekarzu.
Ale za to potém, kiedy poszedł do swego pokoju, poważne, smutne myśli o przyszłości poczęły go