Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciarskie nowinki, prowadząc z ferworem polityczną gawędkę. Najrezolutniejszy burmistrz, z nosem czerwonym, powiedział-bym fioletowym, pod którym sterczą wąsy, jakby z pszenicznéj słomy, nierówno wystrzyżone. Cybulaste, wypukłe oczy żywo poruszają się w cieniu dużego, słomianego kapelusza, a krótkiemi, tłustemi rękoma żywo giestykuluje, stukając czasem o ziemię laską ze srebrną gałką, dla nadania słowom swoim siły i akcentu. Bo dysputowanie było słabą, a raczéj najsilniejszą stroną burmistrza. „Nasz burmistrz, to gęba nielada” — powtarzali z respektem mieszczanie; a dowcipny aptekarz utrzymywał, że żołądek burmistrza wszystkie alkohole przerabiał na słowa, bo im więcéj pił, tém więcéj mówił. Za to niewiele robił, i urzędowe czynności jego nie zniosły-by surowéj krytyki; ale podobno koło własnych interesów umiał nieźle chodzić i, gdyby nie to, że Josel Probstein miał swój handel win tuż naprzeciw okien jego, był-by mógł już jakiś mająteczek sobie uciułać. Tymczasem, oprócz małego domu, staréj żony, córki i długów, nie posiadał wiele więcéj. Mimo to, cierpiano go na urzędzie, bo umiał zakrzyczéć, zahuczeć sarkania, rubaszną serdecznością ujmował sobie niechętnych, a reszty dokonywały libacye u Josla. I teraz właśnie ztamtąd przyciągnęło szanowne gronko na pocztę, kontynując rozpoczętą rozmowę, a burmistrz laską kreślił na podłodze sytuacyą polityki europejskiéj i udawadniał konieczność wojny.