Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mdlała na ten widok, jeno twarz jéj pobladła tak, że, zdawało się, kropelki krwi w niéj nie zostało, a czarne brwi zbiegły się ku sobie i czoło pogięło się w bolesne załomy, świadcząc o niezmierném cierpieniu duszy, nad którém starała się zapanować. Zrzuciła z siebie podróżne ubranie i poszła pomagać Leszczycowéj przy wykręcaniu kompresów, któremi okładano głowę chorego.
— Zostaniesz tu z nami, prawda? — spytała staruszka.
— Zostanę — odrzekła głosem takim, jakby przysięgała na całą wieczność.
Niezadługo zjawił się także aptekarz. Był to jedyny człowiek w tém mieście, który nie opuścił Leszczyców w przykrém położeniu, bo nawet panna Zenobia, która należała do Towarzystwa pielęgnowania chorych i wspierania ubogich, nie poczuła się tutaj do żadnych obowiązków ze względu, że rodzina ta okazała w wielu wypadkach nadzwyczajną obojętność w rzeczach wiary, a tém samém, według jéj mniemania, nie zasługiwała na litość prawdziwie katolickiéj niewiasty. Aptekarz, drwiąc po swojemu z litości téj prawdziwie katolickiéj niewiasty, proponował jéj, żeby nieszczęśliwą rodzinę traktowała nie jako ludzi, ale poprostu jako stworzenia Bozkie i, jako należąca do stowarzyszenia ochrony zwierząt, będzie im mogła bez skrupułu udzielać