Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyglądało to, jakby na urągowisko, że wtedy, kiedy ojciec jego stracił szacunek u ludzi, utrzymanie, i zagrożony był nędzą na stare lata; ten, przez którego on tyle cierpiał, doznaje ogólnego szacunku, zajmuje świetne stanowisko i jest panem wielkiéj fortuny. Ta niesprawiedliwość losu deptała i niweczyła w nim wszystkie pojęcia o szlachetności, uczciwości, cnocie; zaczął wątpić o wszystkiém, plwać na wszystko i złorzeczyć wszystkiemu.
Gdyby ta szalona burza, co kipiała w nim, mogła wydostać się na zewnątrz potokiem słów, bodaj nawet przekleństw i bluźnierstw, łatwiéj-by mu było może przetrzymać ją; ale on milczał, wrząca krew wyrabiała pod tą szczelną pokrywą milczenia żółć, truciznę i sączyła ją powoli w mózg, w serce. Rodzice zauważyli tylko, że pomizerniał i pożółkł trochę; przypisywali to brakowi ruchu, katarowi żołądka, bo nie znali istotnéj przyczyny. Aż jednego wieczora jesiennego, kiedy właśnie staruszkowie zabierali się do odpoczynku, weszli jacyć obcy ludzie, niosąc na rękach ich syna bez zmysłów. Znaleziono go w takim stanie nad brzegiem rzeki. Czy pobiegł tam w zamiarze samobójczym, czy téż poprostu wyszedł błąkać się nad rzeką, gnany przykremi myślami, trudno było dociec. On sam nie mógł dać żadnego wyjaśnienia, bo leżał bez przytomności, skostniały i blady. Nacierano go octami, wodą, i otworzył wreszcie oczy, ale nie poznawał nikogo