Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu przewodnikiem, zmierzał prosto w stronę, zkąd go ten głos dochodził. Stanąwszy nad brzegiem wąwozu, upatrywał miejsca, którędy mógł-by po dość stromych bokach zsunąć się na dół. Był to ten sam wąwóz, którym Nuchem szedł do owéj ukrytéj pieczary. Tą samą drogą i Grünwald dostał się do niéj. Kiedy wszedł już w ciemne, kręte chodniki, zahuczał jak puszczyk. Echo, czy głos jakiś odpowiedział mu z głębi, i poszedł w kierunku tego głosu. Niezadługo kroki jakieś słyszéć się dały, idące naprzeciw niemu.
— No, idziecie przecież; myślałem, że wam się coś złego stało. Mieliście wrócić wczoraj jeszcze.
— Nie można było — odrzekł sucho Grünwald i, kiwnąwszy Nuchemowi głową na powitanie, szedł daléj w głąb’ pieczary, gdzie było jego legowisko.
— A Małka? — spytał Nuchem, patrząc zdziwiony to na Grünwalda, to w ciemny kurytarz, i oczekując, czy kto się nie pokaże więcéj. — Gdzie Małka? Czy jéj nie puszczono? Wszak miała wczoraj wyjść z kryminału. Nie wyszła?
— Wyszła — odrzekł Grünwald, zrzucając z siebie ubranie.
— No, i dlaczego nie przyprowadziłeś jéj tutaj?
— Znalazłem dla niéj lepsze schronienie.
— Gdzie?
— Co ci do tego — odrzekł Grünwald obojętnie i układał się na posłaniu do spoczynku.