Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grünwald milczał. Zrozumiała to milczenie, odsunęła ze wstydem jego rękę i rzekła:
— Nie chcę.
— Z czego będziesz żyła?
— Będę pracować. Bądź zdrów, ojcze.
Wzięła go za rękę, w któréj nie było pugilaresu, i ucałowała go ze łzami. Grünwald przycisnął ją do siebie, pocałował w czoło, w oczy, w usta, potém wyskoczył szybko z wozu i uciekł w las. Może nie chciał patrzéć za odjeżdżającą, by mu żal serca nie krwawił, a może téż chciał ukryć przed nią łzy, które mu ciekły po twarzy. Podłe rzemiosło, jakiém się trudnił, nie zatarło w nim ludzkich uczuć; złodziéj nie mógł zapomniéć, że był ojcem.
Naprzekór chęciom swoim, które go ciągnęły do córki, szedł przez las w stronę przeciwną z pewném wysileniem, jakby szedł pod wiatr, tak wiele go kosztowało to oddalenie się od niéj. Czasami stawał, oglądał się, nasłuchywał; zdawało mu się, że usłyszy jéj głos, że go wołać będzie, by jeszcze o coś zapytać. Ale nic nie słyszał, prócz niknącego turkotu wózka na drodze. Kiedy turkot ustał zupełnie, żyd rzucił się daléj w głąb’ lasu między zarośla, potém wszedł w ciemny, sosnowy las, którego nagie pnie, jak kolumny, podpierały gęste, zielone sklepienie. Nie trzymał się ścieżki, ale szedł na przełaj, kierując się ku wąwozowi, którego spodem sączyła się ze szmerem woda. To klekotanie wody było