Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedliwości. Matka twoja, pamiętam, pobladła okropnie, usta miała aż sine, tak wszystka krew zbiegła gdzieś do głębi; mimo to, mężnie zniosła ten cios, a kiedym skończył, z męczeńską rezygnacyą rzekła: idź! Potém wstała, poszła chwiejnym krokiem do kołyski, wyjęła śpiącą dziecinę i dała mi ją do pocałowania, jakby relikwią na tę bolesną drogę, którą przebyć miałem. O! nie, nie wyobrazisz sobie, synu, co się działo w mojéj biednéj głowie i sercu, kiedy mi przyszło wychodzić z tego naszego cichego mieszkanka, w którém tyle szczęśliwych chwil przebyliśmy razem, kiedy po raz ostatni całowałem ciebie i matkę twoję. Ta święta kobieta nadludzką jakąś siłą zatrzymała w sobie łzy, by nie miękczyć mego serca i, chcąc dodać mi odwagi, szepnęła tylko: do widzenia.
Tu przerwał staruszek opowiadanie; łzy dławiły mu głos i nie pozwalały mówić. Ale nietylko on jeden płakał, i syn wtórował mu głośnym płaczem, a aptekarz w kącie ciągle nos siąkał i oczy chustką ocierał. Po niejakimś czasie, gdy się trochę uspokoił, Leszczyc mówił daléj:
— Kiedy stanąłem przed sędzią i oznajmiłem mu, z czém przychodzę, spojrzał na mnie, jak na waryata; był pewny, że w obłędzie tylko mogłem zrobić coś podobnego. Bliższe dochodzenie pokazało, że to, co zeznawałem, było prawdą. Było to faktem, że w kasie brakło pięćdziesięciu tysięcy