Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze jéj tak. Poco nie trzymała języka za zębami? Ona nas zgubiła, przez nią straciliśmy wszystko.
— No, co ona biedna winna? Ona to zrobiła nie w złéj myśli. Wygadała się zapewne przed kim.
— Jakto, przed kim? Wszak sam mówiłeś, że zapewne wygadać się musiała przed tym Leszczycem, czy Górskim, czy jak on się tam nazywa.
— Tak się domyśłam, bo ona tam nikogo więcéj nie znała.
— A ona zkąd znała tego Leszczyca?
— Znała jego matkę, całą rodzinę, bywała u nich.
— I pokazała te kolczyki?
— Tak, zapewne.
— A on nie miał nic pilniejszego, jak zanieść co rychło do komisarza, i zdradził nas. Bodaj jego za to choroba tłukła od nieba do ziemi! Będzie on za to pokutował, przysłużyłem ja mu się dobrze — mówił Nuchem, wyciągając się na legowisku i wyszczerzył z złośliwym uśmiechem rzadkie zęby.
— Ty jemu? A to jak?
— Już ja wiedział jak. Trzeba ci wiedziéć, że on stara się o córkę tego bankiera z Wiednia.
— On? — spytał Grünwald i zerwał się prędko z siedzenia.
— Cóż ciebie to tak przestraszyło? — odezwał