Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakimś czasie odezwał się w tém miejscu jak gdyby głos wilgi. Niezadługo drugi taki głos odpowiedział mu gdzieś w głębi góry, i żyd, kierując się według tego głosu, szedł podziemnemi kurytarzami coraz daléj. Gdzie niegdzie światło dzienne, wpadające przez szczeliny i otwory, oświecało mu drogę i pozwalało oryentować się w tych ciemnych norach, które, kręcąc się i rozchodząc w różne strony, przypominały mysie kryjówki. Góra cała była niemi podminowana. Kurytarze te prawdopodobnie woda wyrobiła w skale, wypłókując i zabierając z sobą części, które się w niéj łatwo rozpuszczały. W niektórych miejscach rozszerzyły się tak, że stanowiły rodzaj jaskini. Musiały one dawniéj już służyć za miejsce schronienia, bo w kilku miejscach skaliste ściany były mocno okopcone. Chłopaki, pasące bydło w lesie, wiedzieli także o tych jamach, ale żaden z nich nie zebrał się na odwagę zajrzéć do nich, tém bardziéj, że mówiono w okolicy, iż nieraz w nocy pokazywać się miały w tych otworach jakieś ognie. Byli to zapewne jacyś ludzie, którzy tu się ukrywali. Zabobonny lud jednak inaczéj sobie to zjawisko tłómaczył.
Nuchem, bo to on był właśnie owym handelesem, którego widzieliśmy przed karczmą, dowiedział się o téj kryjówce od jednego ze złodziejskiéj szajki i raz, ścigany przez żandarmów, schronił się tutaj.
Odtąd dosyć często w chwilach niebezpiecznych