Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed weselem nikomu nie pokazywać, musiałam mu nawet przysięgnąć na to.
— A to dlaczego?
— Nie wiem, co on ma w tém; podobno boi się, aby nas nie okradziono, żeśmy tylko same z Surą. No, ale przed tobą nie mam sekretu, bo ty — to ja, a ja — to ty, nieprawda? I ojciec pewnie nie pogniewa się, że dla ciebie złamałam przysięgę. Zasłużyłeś na to, żeś przyjechał tak prędko. No, pocałuj mnie — mówiła daléj z dziecinną wesołością, podając mu czoło — to ci jeszcze coś pokażę. — I pobiegła do alkierzyka, gdzie zabawiwszy chwilę, wyszła ubrana w kolczyki, przy których wisiały dość ogromne perły w złotych haczykach.
— A co? prawda, że cudowne? — mówiła, stając przed nim wesoła i uśmiechnięta. — Cóż? nic nie mówisz, jak ci się podobają? Dlaczego wpatrujesz się we mnie tak dziwnie? — spytała, zmieszana jego spojrzeniem.
— Zkąd masz te perły? — spytał Jan zmienionym głosem.
— Mówiłam ci, że od ojca. Dlaczego pytasz się o to?
— To są właśnie perły, które zaginęły z innemi rzeczami na kolei.
— Kradzione! — zawołała przerażona, szybko wyjęła kolczyki z uszu i rzuciła je ze wstrętem od siebie. — Zabierz je, odnieś; nie chcę ani chwili miéć u siebie kradzionych rzeczy!