Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden tylko Leon nic się nie odzywał i spoglądał na wszystkich z uśmiechem, w którym malowała się ukryta radość i złośliwość.
— No, przyjedziesz pan? — spytała Julia głosem miękkim, przytrzymując w swoich delikatnych rączkach jego rękę, którą podał jéj na pożegnanie, i dodała ciszéj, prawie ze łzami — przyjedź pan, ja bardzo proszę!
— Może — odezwał się niepewnie Jan.
— Będę czekać — rzekła i rzuciła mu na pożegnanie spojrzenie, od którego gorąco mu się zrobiło.
— Do widzenia, do widzenia — odezwało się kilka głosów i powozy ruszyły z miejsca.
Julia kilka razy wychyliła się jeszcze z powozu i posyłała Janowi ręką pozdrowienie. Już powóz zniknął w obłoku kurzawy, a Jan stał jeszcze, jakby zaczarowany, na miejscu, i patrzał. Dopiéro głos aptekarza obudził go z tego zapatrzenia.
— Szczęśliwy człowieku! — rzekł oryginał w zielonych okularach i czerwonym fezie, uderzając z lekka w ramię Jana — nad czém-że myślisz? co? I to wabi, i to nęci, wśród rozkosznéj sianożęci; prawda?
Słowa te podziałały, jak zimna woda, na rozstrojone nerwy Jana; opamiętał się i wytrzeźwiał. Spojrzał na aptekarza, a ujrzawszy go w podróżném ubraniu, z torebką w ręku, spytał:
— A pan dokąd się wybierasz?
— Także do wód. Kiedyż będziemy mieli przyjemność zobaczyć tam ciebie?