Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaprowadził ich do powozu, stojącego przed dworcem, i poprosił bankiera o kartę od rzeczy, chciał bowiem sam zająć się expedycyą pakunków. Julia patrzała na niego zdziwiona, nie mogła wierzyć oczom swoim, że to ten sam Jan, którego znała w Wiedniu. Tam on zawsze wpatrywał się w nią, jak w obraz, nie spuszczał jéj prawie z oczu, gdzie się ruszyła, wszędzie spojrzenie jego, jak cień, szło za nią. A tutaj teraz ani spojrzał na nią, nie przemówił ani jednego słowa. Julia tak była nieprzygotowaną na coś podobnego, że była tém jego postępowaniem oburzona, była-by się rozpłakała, gdyby jéj wstyd nie było wobec Leona, który jéj się ze złośliwym przypatrywał uśmiechem.
Jan, umieściwszy ich w powozie, wrócił coprędzéj do dworca po rzeczy. Kiedy się zbliżał do miejsca, gdzie je wydawano, ujrzał jakiegoś Węgra, w aksamitnéj marynarce, który właśnie odbierał od urzędnika duży kufer. Kufer musiał być ciężki, bo go dwóch ludzi z trudnością dźwigało. Jan usunął się na bok, aby im zrobić miejsce do wyjścia. Przypadkiem rzucił wtedy okiem na Węgra, i zdawało mu się, że tę twarz gdzieś, kiedyś widział. Ale nie miał czasu zastanawiać się teraz nad tém, bo mu się spieszyło wydobyć coprędzéj rzeczy Nadermanów, by nie czekali długo na niego. Kiedy się załatwił z odbiorem i wyszedł przed dworzec, Węgier ów właśnie odjeżdżał ku miastu. Jan teraz dopiéro za-