Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A państwo, jak dwie turkaweczki, jakby jeszcze w miodowym miesiącu. Aż miło! No, nie zatrzymuję pana, bo wiem, że tam już żona niespokojna.
Leszczyc serdeczném uściśnieniem dłoni pożegnał kupca i poszedł daléj. Z rynku skręcił w uliczkę, potém obrócił się na prawo, w węższą jeszcze i mało zabudowaną, aż wszedł na obszerny plac, przez który prowadził brukowany gościniec do bramy klasztornéj.
Klasztor był stary, służył niegdyś do obrony. W grubych murach czerniły się otwory strzelnic, zarosłe teraz dziewanną i kępkami trawy. Kościoł i zabudowania klasztorne mieściły się wewnątrz murów, a wejście do nich było przez szeroką bramę, okutą żelazem, nad którą wznosiła się wieża z zegarem. Obok wieży było właśnie mieszkanie Leszczyca, składające się z kilku pokoi, z których okna wychodziły częścią na drogę, częścią na dziedziniec klasztorny. Zajmował to mieszkanie, jako pisarz przy komisarzu i rządcy dóbr klasztornych, od lat sześciu. Obowiązki swoje wykonywał z nadzwyczajną skrupulatnością i sumiennością, komisarz był z niego zadowolony, a on również był kontent z posady swojéj. Nie żył prawie z nikim w mieście, choć wszyscy znali go i lubili, dla jego cichego, łagodnego charakteru, i szanowali uczciwość jego. Ze wszystkimi był dobrze, ale z daleka. Dom był dla