Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I na cmentarz? Toście téż sobie spacer wybrali.
— Byliśmy pewni, że ciebie tu zastaniemy. Ty lubisz te miejsca.
— Inna rzecz ja, stary. Mnie już grób niezadługo się patrzy. Zresztą ja tu chodzę więcéj z potrzeby, doglądać, jak dużo kamieniarze zrobili koło grobu nieboszczki panny prefekty. Dla przyjemności pewnie-bym tu nie chodził. Tu jakoś tak smutno. Jeżeli się chcecie przejść, to chodźmy ku kolei, tam choć kogoś spotkać można. No, chodźmy, chodźmy.
Towarzystwo ze zdziwieniem spoglądało na Leszczyca, który odrazu nabrał takiego wstrętu do cmentarza, gdzie przedtém tak chętnie przebywał i sam ich tu ciągnął; ale, ulegając dziwacznemu żądaniu jego, zabrali się do powrotu. Leszczyc podał rękę żonie i poszedł przodem, chcąc tém zachęcić młodych do pośpiechu. Tak mu było pilno opuścić cmentarz. Dopiéro koło mostu zwolnił nieco kroku i obejrzał się ukradkiem po-za siebie w górę. Zdawało mu się, że z po-za wału wysterczały dwie głowy ludzkie. Bardzo jednak łatwo być mogło, że mu się tylko zdawało, że to były tylko wierzchołki drzew. Nie śmiał uważniéj przypatrywać się, by nie zwrócić także uwagi syna, który o kilka kroków postępował w tyle, prowadząc Amelkę.
Młodzi zajęci byli rozmową. Właściwie on coś mówił, opowiadał, a ona słuchała go z uwagą i wciąż