Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tazyi; niektórzy nawet kapliczki stawiali na grobowcach, a że do tego cmentarz był pełen drzew i zieloności, więc rzeczywiście z daleka robił wrażenie miasteczka, bardzo schludnego i misternego, i niejeden podróżny, jadąc do miasta, wahał się, czy ma na prawo, czy na lewo się obrócić.
Cmentarz leżał o wiele wyżéj, niż miasto, górował nad niém, ztąd téż był on ulubioném miejscem spacerów dla lubowników natury, bo z niego, szczególniéj z wałów, otaczających go, rozległy i wspaniały roztaczał się widok na dolinę, zasianą lasami, wioskami, wśród których wiła się kręto rzeka, połyskując, jak zwierciadło, w słońcu, i gubiła się między górami, za siném przezroczem.
W miasteczku jednak niewielu było lubowników natury, bo miejsce to bardzo rzadko było odwiedzane. Główne spacery mieszkańców miasteczka odbywały się w stronę dworca kolejowego. Na téj przestrzeni panie prezentowały „światu” swoje nowe toalety, oglądały się wzajemnie i obmawiały, a panowie spieszyli do piwiarni i kręgielni, którą urzędnicy kolejowi wystawili.
Cmentarz więc był wolny od najazdów wielkiego świata małego miasteczka, tylko uboższa ludność w niedzielę zapełniała go dość licznie, łażąc po grobach, odczytując, a raczéj syllabizując nazwiska na grobowcach i, stosownie do próśb, wypisanych czarnemi, lub złotemi literami, wzdychając za dusze nie-