Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa ich przechodziła z wesołych żartów na poważne tony i znowu wracała do śmiechów wesołości. Ożywienie malowało się na twarzach obojga, a bywały takie ustępy w rozmowie, w których twarz Amelki żywszym oblewała się rumieńcem i mocniéj nachylała się nad robotą. Oczy jéj wtedy błyszczały takim blaskiem, jaki rzucają świeczniki weselne.
A tymczasem panna Aniela siedziała sama na środku pokoju, drąc z niecierpliwości i gniewu pajęczą chusteczkę; napróżno chciała zwrócić uwagę Jana: to upuszczała wachlarz, w nadziei, że skoczy podnieść go, to wstawała oglądać obrazy po ścianach, myśląc, że przyjdzie objaśnić jéj, co przedstawiają.
Jan zdawał się nic nie widziéć, nie słyszéć, prócz żydówki. Robił to prawdopodobnie z umysłu, aby ukarać należycie niegrzeczność Anieli. Nawet jéj kichnięcie nie przerwało mu rozmowy. Tu już cierpliwość Anieli się wyczerpała. Rozdrażniona upokorzeniem, jakiego doznała, czerwona od złości, zbliżyła się do matki i oświadczyła jéj szorstko, że tu tak gorąco, iż wytrzymać niepodobna. Matka, która, pomimo gorliwéj niby rozmowy z Leszczycową, bacznie obserwowała wszystko, co się działo, zrozumiała, jak gorąco musiało być córce, kiedy u niéj w sercu aż wrzało wszystko od irytacyi. Wstała więc z pośpiechem żegnać Leszczycową.
— Ależ pan burmistrz miał wstąpić po panie —