Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeznaczenia; ale, niestety, w czasie, kiedy one były zajęte ubieraniem się, on u Josla ubrał się węgrzynem tak, że go musiano rozebrać i do łóżka położyć. Obiecał swojéj połowicy, jak się tylko trochę przedrzemie, przyjść po nie do Leszczyców. Dyplomatyczna burmistrzowa, chcąc odjąć swojéj wizycie charakter oficyalny, zaraz na wstępie oświadczyła Leszczycowéj, że wyszła sobie z córką za sprawunkami na miasto z „ojcem”, że „ojciec” poszedł się golić, a one tymczasem wstąpiły odwiedzić „kochaną panią” i zapytać o „szacowne zdrowie”.
Leszczycowa z pobłażliwym uśmiechem przyjęła to objaśnienie, które całkiem nie licowało z wyszukanym strojem obu kobiet, i poprosiła je uprzejmie usiąść. Mama, nie chcąc uchybić sobie i dostojeństwu męża, zajęła zaraz kanapę; córka zaś usadowiła się na krześle z winnym respektem dla wszystkich kokardek, wstążeczek i draperyi sukni, których ułożenie niemało zajęło czasu.
Rozmowa rozpoczęła się o chorobie Leszczycowéj, nad którą matka i córka mocno ubolewały. Z oczu im jednak można było wyczytać, że wcale nie myślały o tém, co mówiły; szczególniéj córka była ciągle roztargniona, niecierpliwie poglądała ku drzwiom i uważała rozmowę w nieobecności Jana za stratę czasu. To téż dopiéro kiedy wszedł, zaczęła na dobre brać udział w rozmowie; gadała, jakby ją kto nakręcił, chciała go oczarować darem wymowy. Jan