Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na twarz kilka kropel wody, dała znak życia ciężkim oddechem. Kiedy przyszła do siebie i spostrzegła, że leży na ziemi, oparta głową na ramieniu Jana, odsunęła się od niego zażenowana i usiłowała powstać. Nie mogła tego zrobić bez jego pomocy, tak była bezsilna.
— Zmęczyłam się trochę — mówiła z wymuszonym uśmiechem, który nadzwyczaj smutnie wyglądał na jéj pobladłych ustach. — Prześpię się, to będzie mi lepiéj.
— Jakto? Chcesz pani wracać do domu przy takiém osłabieniu? Ależ to niepodobna! ja nie mogę pozwolić na to.
Mówiąc to, wziął ją za rękę i usiłował zatrzymać. Od tego dotknięcia, rumieniec, jak błyskawica, przeleciał po jéj bladéj twarzy, cała postać ożywiła się wewnętrzném jakiémś wstrząśnieniem; wyrwała prawie rękę swoję z jego dłoni i odrzekła pospiesznie, z jakąś gorączkową niecierpliwością:
— Muszę, muszę iść... tu duszno, potrzebuję powietrza, chłodu.
— To przynajmniéj odprowadzę panią.
— Nie, nie — broniła się — zostań pan przy matce. Może się przebudzić, i tak już dzień, trafię sama.
To powiedziawszy, wyszła prędko z pokoju, nie spojrzawszy nawet na niego.
To go zastanowiło. Przypomniał sobie, że przybyła wieczorem z zamiarem pozostania całą noc przy