Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

padło na niego podejrzenie, chciał zedrzeć ów papier z bramy. Było to bowiem wezwanie robotników do buntu w tych słowach:
„Upomnijmy się o nasze prawa; nie dajmy się wyzyskiwać kapitalistom! Niech żyje internationał!“
Z myślą zdarcia tego ogłoszenia wrócił Jakób pod bramę fabryki. Zbliżywszy się jednak do niej na kilkanaście kroków, cofnął się z przestrachem i ukrył za węgłem. Przy blasku bowiem księżyca, który jasno oświecał tę stronę, zobaczył stróża nocnego, stojącego tuż pod bramą i usiłującego odczytać litery na karcie.
— Późno już — mruknął Jakób i uciekł chyłkiem do domu.
Stróż, po przeczytaniu, zeskrobał halabardą papier z bramy i poszedł dalej szukać, czy więcej podobnych ogłoszeń gdzie niema.
Tymczasem Jakób wrócił do domu, rzucił się na posłanie i niespokojnie przewracał się, nie mogąc zasnąć. Nad ranem dopiero sen go zmorzył; gdy się przebudził, był już dzień jasny. Córka jego wracała już zkądś, ustrojona świątecznie. Na ulicy słychać było radosną wrzawę i okrzyki.
— Gdzieś ty była? — spytał Jakób ponuro — co znaczy ten strój?
— Chodziłyśmy wszystkie winszować młodemu