Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozmowy. Ponure ich twarze, tajemnicze miny i skryte szepty, które milkły za nadejściem obcych, kazały się domyślać czegoś złego. Gromadki te rozmawiały o świeżych wypadkach w Dolnéj Hucie, udzielano sobie nawzajem szczegółów rozmaitych, powiększano je w potworny sposób i robiono uwagi. Wiadomość o tych wypadkach w dziwny i niewytłómaczony sposób dostała się do fabryk Schmidta. W gospodzie ktoś podrzucił numer gazety, donoszącéj o tém. Miejsce to w gazecie było obwiedzione czerwonym ołówkiem, by nie uszło uwagi czytających. Nikt nie wiedział, kto ten numer podrzucił, choć śledzono pilnie. Jedni oburzali się na te wypadki, inni przyjmowali je wątpliwém milczeniem, a byli i tacy, którzy przyznawali robotnikom z Dolnéj Huty zupełną słuszność. Ci ostatni odsunęli się od reszty i nad czémś naradzali się z wielkiém zajęciem. Stary mruk, Jakób, był także między tymi, i od czasu do czasu dorzucał do rozmowy ogólnéj swoje uwagi. Do późnéj nocy przeciągnęły się narady téj gromadki. Dopiero przed północą rozeszli się, z obawy, by nie zwrócić na siebie uwagi stróżów nocnych. Rozeszli się więc po dwóch, po trzech.
Jeden z robotników odprowadził Jakóba do jego mieszkania i tam czas jakiś zabawił. Po północy wyszli obaj. Robotnik udał się na prawo, drogą, która prowadziła do domków mieszkalnych.