Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

То mówiąc, wstał, zbliżył się do wertheimowskiéj kasy i dobył z niéj pęk papierów.
— Będzie to podział familijny — mówił z uśmiechem, rozkładając papiery — przy którym, sądzę, bez notaryusza się obejdziemy.
— Jakto? chcesz mi, ojcze, oddawać majątek jaki? — spytał Adolf.
— Bardzo naturalnie: twoję część.
— Czyż nie dałeś mi wykształcenia, sposobu zarobienia sobie na kawałek chleba? To, coś ty zapracował sobie, to twoje; pozwól teraz i mnie pracować i dorabiać się.
— Mówisz, jak uczciwy syn, mój Adolfie; ale daruj, że ci powiem, że mówisz nierozsądnie. Gdyby każdy chciał zaczynać od początku, ludzie niedaleko-by zaszli tak w wynalazkach, jak w naukach. Na tém właśnie zależy postęp, że następcy nasi zużytkowują owoce pracy przeszłych generacyi i na nich, jak na fundamentach, budują daléj. Tak się ma rzecz i z majątkiem. Dziedzictwo to rzecz ważna, bo to dźwignia postępu, i zbrodniarz ten, kto się na nie targnie. Wiem, że nie jesteś chciwy mienia, że umiész pracować; dając cię uczyć, chciałem tego, abyś pracował. Ale inna rzecz pracować z małemi środkami, a inna z wielkiemi. Ludzi z takiemi zasobami wiedzy, jak ty, szkoda na podrzędne role dorobkowiczów, tak jak szkoda-by było generała na dowódzcę małego od-