Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ha, zobaczymy, со zrobi teraz. Od niego zależy, czy go nazwę lekkomyślnym, czy podłym.
Przypomnienie sceny w altanie zaprzątnęło znowu uwagę barona tak dalece, że, idąc długi czas obok Adolfa, nic nie mówił. Adolf uważał za stosowne wytłómaczyć mu teraz powód swego znalezienia się w ogrodzie i rzekł:
— Panie baronie, zapewne przez delikatność nie spytałeś mnie pan dotąd, jakim sposobem znalazłem się tutaj. Powinienem się wytłómaczyć. Panna Zofia...
Przerwał mu baron i rzekł:
— Nie tłómacz się pan. Znam pana już o tyle, iż na pewno przypuszczać mogę, że nie przyszedłeś w nieuczciwym zamiarze.
— Przyszedłem na wezwanie panny Zofii. Nie mogłem nie uszanować jéj woli. Miało to być ostatnie widzenie się nasze, pożegnanie.
Westchnął, mówiąc te słowa.
— Ty ją kochasz? — spytał baron, wpatrując się w niego z uczuciem; i prędko dodał:
— No, no; nie martw się, chłopcze, wszystko będzie dobrze.
Mówiąc to, poklepał go po ramieniu i przycisnął do piersi.
— Jakto? — zawołał Adolf, podnosząc z radością oczy na barona. — Miałżebyś pan, panie baronie...