Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nieraz zazdrość jego tak gwałtownie się objawiała, że trzeba było tylko tak niepodejrzliwego człowieka, jak Jerzy, aby tego nie spostrzedz.
Nieraz zdarzało się, że gdy Irena, oparta na ramieniu męża, przyjmowała ze słodkim uśmiechem pieszczoty jego wobec Maurycego, ten nagle wstawał, blady, zachmurzony i wychodził z pokoju. To znowu czasem wpadał w szaloną, dziką wesołość wobec małżonków; drwił wtedy nielitościwie z wszelkich uczuć; dwuznacznemi, jadowitemi słowami kłół Irenę i allegorycznie robił jej najdotkliwsze wyrzuty. Irena truchlała, by mąż nie odgadł ukrytego znaczenia tej rozmowy; starała się słowami, pełnemi surowej powagi i godności, przywieść do upamiętania i spokoju rozdrażnionego Maurycego i zwrócić nieznacznie jego uwagę, na co ją i siebie tego rodzaju mowami naraża. Wtedy nagłe zmieniał się, stawał się miękkim, rzewnym i tkliwym. Całe zachowanie się jego wtedy wyrażało żal i skruchę, głos jego zdawał się prosić o przebaczenie. Często teraz czytywał im swoje wiersze. Wiersze odzwierciedlały jego dziwaczne humory: to były pełne cynicznej, hulaszczej wesołości, co to chciała-by się zatańczyć i zapić na śmierć; to znowu smutne, jak jęki dzwonu na pogrzebie, a tak nawskroś przejmujące, że każde słowo łzy dobywało z oczu.
Irena, słuchając tych pieśni, przechodziła cięż-