Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wolał-bym — dodał baron — abyś sam zajął się tem. Nikt w pałacu nie potrzebuje wiedzieć o tem...
Ogrodnik zrozumiał, że tu idzie o tajemnicę i nie pytał więcej.
Baron znał go, że umiał milczeć i dlatego jemu, a nie komu innemu, dał to zlecenie.
Przed wieczorem robota była skończona. Baron przywołał Mateusza i razem z nim udał się do kaplicy. Z małą zamykaną latarką weszli do lochu po zbutwiałych schodach. Loch był całkiem prawie pusty; jedna tylko trumna z żelaznej blachy stała na środku. Była to trumna pradziada barona, fundatora tej kaplicy, który w testamencie polecił, aby go tu pochowano. Mateusz obszedł trumnę i, schyliwszy latarkę, upatrywał czegoś po wilgotnej ziemi. Wreszcie zatrzymał się i rzekł:
— Jest...
Baron zbliżył się w to miejsce, schylił się i zobaczył wśród zgniłych i spróchniałych kawałków drzewa maleńki szkielecik dziecka, zżółkły i poczerniały.
Teraz już nie mógł nie wierzyć Jakóbowi: szkielet dziecka wymownie go przekonywał o prawdziwości zeznania. Mimo to, baron, dla zyskania tem większej pewności, miał zamiar jeszcze zobaczyć się z doktorem. Doktor ten żył jeszcze, i w stolicy doznawał wielkiego powodzenia,jako